WIELKIE ZAWODY W JEDZENIU PLACKÓW

Jonathon biegł. To było nawet niezwykłe, gdyż zazwyczaj udawał się na zakupy korzystając z deski. Tym razem ciocia Celia zabroniła mu jechać do sklepu na deskorolce. Powód był prosty: Jonathon musiał biec, ponieważ ciocia Celia nie chciała mieć potłuczonych jajek.

Jonathon miał powód do błyskawicznego wykonania tego zadania. Widział porozstawiane w kuchni różne naczynia do pieczenia i zgadywał, że ciocia coś piecze. Może ciasto, może placek, ciasteczka lub coś innego. To nie było ważne, Jonathon nie dbał o to. Miał swoje ulubione i trochę mniej lubiane wypieki, ale jedzenie to jedzenie, a Jonathon nie był grymaśny, gdy chodziło o jedzenie. Oblizał usta z zachwytu nad przyszłym smakołykiem cioci Celii.

Kolejną miłą sytuacją było to, że ciocia Celia powiedziała, że Jonathon może zachować resztę. Jonathon oszczędzał przez dłuższy czas, a teraz miał już prawie na kółka, do deskorolki. Reszta z zakupów, dodana do uzbieranej kwoty, dawałaby niezbędną ilość pieniędzy.

Jonathon był tak pochłonięty w szczęśliwych myślach, że początkowo zupełnie nie zauważył ogłoszenia w oknie sklepu. Po prostu wpadł do środka. Wtem, zatrzymał się tak gwałtownie, że prawie wybił sobie zęby. Jonathon pobiegł kawałek w tył i przeczytał wielki znak na tablicy ogłoszeń.

"Charytatywne zawody w jedzeniu ciast dla dzieci". Przeczytał nagłówek. Jonathon czytał ogłoszenie z największym skupieniem, dokładnie zapamiętał miejsce, czas, opłatę wstępu do konkursu i nagrodę. Opłata była prawie taka, jak cena nowych kółek, ale nagroda była tego warta - gdyby tylko wygrał.

Jonathon rozważył opcje. Jeśli wygra, nie będzie problemu. Jeśli nie - pieniądze przepadną, ale może zjeść tyle ile zdoła. Ciasta były podarowane przez miejscową piekarnię. Ponadto jego deska wcale nie potrzebowała tak nagle nowych kółek. Jeździłoby się dużo szybciej, ale teraz też jest fajnie. Jonathon ciągle myślał o turnieju, nawet gdy już wszedł do sklepu, po jajka. Do czasu, gdy wyszedł ze sklepu, podjął już decyzję.

*  *  *

Ciocia Celia zaczęła mieszać składniki w wielkiej misce, a Jonathon szczegółowo opisał zawody. Jonathon skończył opowieść z błagalnym:

- Mogę iść, ciociu Celiao? Mogę? Proszę?

- Co z opłatą za uczestnictwo, kochanie? Wiesz, że nie mam pieniędzy - ciocia Celia była bardzo praktyczną, młodą kobietą.

- Nie ma sprawy, mogę zapłacić pieniędzmi, które odkładałem na ulepszenia do deskorolki. Mogę wziąć udział, proszę ciotuniu Celio?

Tu nastąpiła cisza, kiedy ciocia Celia sprawdzała przepis przed dodaniem reszty składników. Jonathon wiedział z doświadczenia, że namawianie cioci nic nie pomoże, więc odwrócił krzesło i usiadł, kładąc ręce na oparciu krzesła i podpierając na nich głowę.

Pomimo, że był bardzo niecierpliwy, Jonathon siedział cicho i czekał, wdzięczny, że jego ciocia nie jest taka jak inni dorośli. Inni powiedzieliby "Pomyślę o tym", a potem zapomnieliby wszystko i automatycznie napomknęli "nie", bez zastanowienia się nad odpowiedzią "tak". Ale ciocia Celia myślała nawet wtedy, jeśli była zajęta innymi rzeczami. Wiele razy, ciocia Celia zadaje wiele pytań zanim podejmie decyzję "tak" czy "nie". Możesz być pewny uczciwej decyzji, podczas umów z ciocią Celią.

Ciocia Celia ponownie zaczęła mieszać i wróciła do rozmowy.

- Kochanie, wiem że zazwyczaj zjadasz o dwa placki więcej niż ...

- ...trzy - poprawił ciocię Jonathon. - Mogę zjeść o trzy placki więcej od Randy’ego!

Ciocia Celia starała się nie uśmiechać.

- ...ale nie jestem pewna tego, czy zdajesz sobie sprawę jak trudno będzie wygrać taki konkurs - kontynuowała. - Jesteś odrobinę... kościsty, wiesz...

- ...tylko dlatego, że tak często ćwiczę! - przekonywał Jonathon. - Proszę, cioci? Naprawdę chcę to zrobić!

Wtedy nastąpiła kolejna przerwa w rozmowie, kiedy ciocia Celia myślała równocześnie dorzucając do miski dodatkowe składniki.

- Zdobądź zgłoszenie - powiedziała w końcu ciocia - a ja przeczytam i się zdecyduję.

- No dobrze, - powiedział Jonathon, zeskakując z krzesła, na którym siedział. - Teraz?

- Jeśli chcesz - ciocia uśmiechnęła się.

Bez wahania Jonathon rzucił się do drzwi, przerywając szaleńczy bieg tylko na, "dobra, zaraz wracam", a potem wskoczył na deskę i już go nie było.

Ciocia Celia uśmiechnęła się krzywo, gdy drzwi trzasnęły za Jonathonem. Bez wątpienia był kłopotliwy i trudny do kontrolowania, ale jego entuzjazm życia zdawał się być zaraźliwy i często przechodził na ciocię Celię z pozytywnym efektem. Gdy tylko wróciła do gotowania, zaczęła nucić melodyjkę.

*  *  *

W dzień zawodów, Jonathon był jednym z wielu dzieci, które zdecydowały się wziąć udział w zawodach. Ciocia Celia początkowo wydawała się niechętna, ale po przeczytaniu reguł i przemyśleniu dogłębnie całej sytuacji, podpisała zgodę na udział chłopca w zawodach. Więc na miejscu zjawił się Jonathon, stłoczony razem z innymi uczestnikami oraz Randy dla wsparcia duchowego (ale także - jak twierdził Randy - by "pożyczyć taczkę, aby odwieźć Jonathona do domu").

Po wycieczce do auli, gdzie zebrali się uczestnicy, trwały nieustające żarty między Randy’m a Jonathonem. Randy wyraził opinię, że Jonathon prędzej pęknie niż wygra (w związku z czym zostanie zdyskwalifikowany), albo będzie musiał wzywać straż pożarną do przewiezienia jego brzucha. Jonathon, aby się odgryźć, pochwalił się, że może zjeść więcej na przekąskę niż Randy zjada w dwóch posiłkach, w dodatku po przekąsce takiej wielkości - chciałby jeszcze obiadu.

Ta miła rozmowa skończyła się w czasie drogi zawodników na miejsce zawodów, gdy ujrzeli innych zawodników. Jonathon poczuł się dużo mniej pewnie niż z Randyim. Kilkoro z dzieci było naprawdę grubych. Jonathon miał nadzieję, że "ćwiczenia" mu pomogą.

Uczestnicy usiedli przy dużym stole. Były cztery grupy stołów, przy czym w jednej były dwa stoły, a po każdej stronie siedziało osiem osób, co dawało szesnaście dzieci przy jednym stole, ale były także nie zajęte miejsca.

Jonathon policzył dzieci, gdy czekał na rozpoczęcie zawodów i wyszło mu dokładnie sześćdziesiąt. Na przedostatnim miejscu po drugiej stronie stołu siedział bardzo gruby chłopiec. Jonathon zdecydował się pilnować go, gdyż mógł on stanowić zagrożenie.

Burmistrz, miło wyglądająca pani w średnim wieku, stała gotowa z zieloną flagą do zasygnalizowania rozpoczęcia zawodów, w tym momencie wniesiono placki. Celem konkursu było tylko jedno: zjeść ich ile się da. Było wiele różnych rodzajów placków, każdy rodzaj miał inny znak lub wzór na wierzchu, aby można było je rozpoznać. Burmistrz i rada miasta byli sędziami i to oni liczyli zjedzone ciasta.

Burmistrz podniosła flagę.

- Do jedzenia, gotowi... START! - flaga została opuszczona i wszystkie dzieci rzuciły się do jedzenia.

Jonathon zdecydował się zacząć od pary placków mięsnych. Wpychając w siebie placki tak szybko jak mógł, Jonathon rzucił okiem w stronę grubego chłopca, którego wcześniej zauważył. Oglądając jego wyczyny doszedł do wniosku, że chłopiec ma tylko trzy placki więcej od Jonathona. Gdy skończył z mięsnymi, przeszedł do dwóch jabłkowych i jednego wiśniowego.

Zagryzając wiśniowy między dwoma jabłkowymi, Jonathon wziął wielkie gryzy z trzech na raz. Przepyszne! Podczas żucia, Jonathon zauważył spojrzenie pani burmistrz i rady, poczuł że musi to wyjaśnić. Jonathon przełknął i wymruczał "kanapka plackowa", potem wrócił do zadania.

Z nieznanego powodu, tuż po wyjaśnieniach Jonathona, pani burmistrz złapała się za usta. Reszta sędziów zachowała się identycznie, a chłopiec usłyszał stłumiony chichot pani burmistrz.

Placek następował za plackiem na kupkę opakowań. Nagle przy innym stole nastąpiło zamieszanie, a jedna dziewczyna szybko odwróciła się do tyłu i zaczęła wydawać dziwne odgłosy. Lekarze podciągnęli dziewczynę do góry, tak by jej wymioty trafiały do podstawionego baseniku. Salę napełniły niemiłe dźwięki, których nie warto opisywać, widok także nie był zachęcający.

Jonathon zaczął jeść szóste ciasto, więc już prawie dogonił grubego chłopca z przeciwnego końca stołu. Wymiotowanie nie leżało w jego naturze, więc gdy kolega z miejsca obok zwymiotował spokojnie, to wytrzymał bez najmniejszej odrazy.

Reszta zawodników musiała być bardziej odporna, gdyż wymioty już się nie powtórzyły.

Szczęśliwie, wszyscy zwolnili po tych niemiłych momentach. Kilku uczestników zostało zdyskwalifikowanych za zrzucanie jedzenia na ziemię, ale większość zrezygnowała przed tragicznym końcem. Jonathon dorównał grubemu chłopcu, podczas gdy ten miał dziewięć placków zjedzonych, ale wtedy pozostała w zawodach już tylko połowa z początkowej liczby uczestników.

Parę ciast później, Jonathon był zaskoczony, gdy gruby chłopiec, którego obserwował, nagle przestał jeść i odszedł od stołu wyglądając trochę zielono i mrucząc coś o porzeczkach. Podszedł do niego od razu lekarz z miską na wymioty. Jonathon zwolnił tempa, jakby czuł się pełny, zastanawiając się czy powinien i może jeszcze jeść. Wyglądało na to, że wolał umrzeć niż teraz przegrać, więc złapał za trzynasty placek, mając nadzieję, że ta trzynastka nie będzie pechowa.

Dzieci gwałtownie odpadały z zawodów. W krótkim czasie liczba zawodników spadła z dwudziestu do pięciu. Jednym z pięciu był Jonathon, teraz połykający swój piętnasty placek, z odrobinę zdesperowanym wyrazem twarzy.

Kolejna dwójka odpadła. Jeden po prostu wstał, zostawiając do połowy zjedzone ciasto na talerzu. Drugi potrzebował pomocy lekarzy. Jonathon zgubił rachubę ciast, które już zjadł. Miał tylko nadzieję, że prowadzi. Złapał za kolejny placek, podczas gdy inne dziecko opuściło stół trzymając się za brzuch cicho pomrukując.

Pozostała tylko dwójka dzieci. Jonathon był już tak pełny, że mógł już tylko patrzeć na głowę przeciwnika, no i oczywiście jeść. Zauważył, że był to inny chłopiec, trochę od niego młodszy, który wciąż w siebie pakował tony placków. Jonathon mruknął cichutko i sięgnął po kolejne ciasto, zdeterminowany aby nie może przegrać z kimś młodszym. Mógł zjeść kolejne ciasto i utrzymać zwycięstwo! Poczuł, że jego żołądek pracuje ostatkiem sił i zmusił go do dalszej pracy.

Jonathon nie liczył czasu, ale żuł jakby to był jego setny placek, wtem pani burmistrz krzyknęła:

- Czas! Przestańcie jeść!

Jonathon nie pamiętał, trochę zszokowany, że był limit czasu jedzenia. Odłożył niedokończony placek jabłkowy, który aktualnie zjadał, czując i dumę i smutek z przegranej. Ponadto zaczął doskwierać mu koszmarny ból brzucha, podsumowując - nie był to udany konkurs.

Wtedy nastąpił szok dla Jonathon, kiedy burmistrz podszedł do niego, uścisnął mu rękę i powiedział:

- Oto zwycięzca!

Jonathon usiadł i zastanawiał się, jak to możliwe że wygrał, podczas gdy salę wypełniał aplauz.

*  *  *

Jonathon leżał na łóżku i jęczał. Randy, wahając się między radością a współczuciem, usiadł na rogu łóżka patrząc na cierpiącego kuzyna.

- Osiemnaście placków! - Randy uśmiechnął się, gdy tylko to powiedział, pomimo że jego głos krył odrobinę grozy. - Osiemnaście! Nie uważasz, że to był rekord?

Jonathon znowu jęknął.

- Pomijając zwycięstwo, wygrałem największy na świecie ból brzucha... ooooh!

Randy obszedł stolik, podniósł nagrodę i czek, pomachał nimi i pokazał je Jonathonowi przed twarzą.

- Teraz już lepiej?"

Jonathon uśmiechnął się, mimo bólu brzucha.

- Trochę. Jak to możliwe, że wygrałem z tym dużym chłopcem?

- Nie wiem dlaczego - wzruszył ramionami Randy - ale nie jadł potem tak szybko, jak zaczął. Myślę, że planował zrobić sobie przerwę, a potem wszystkich prześcignąć. Jeśli to był jego plan, to nie wypalił! - Randy uśmiechnął się.

Nagle, Jonathon strasznie beknął, co wzbudziło u niego chichot. Randy przyłączył się.

Po ich chichotach, nastało kilka minut komfortowej ciszy, a potem Jonathon powiedział.

- Mam nadzieję, że następnym razem zrobią konkurs jedzenia ciast!

- Dlaczego? - Randy zapytał, kompletnie zdezorientowany.

- Lubię placki, ale wolę ciasta.- opowiedział Jonathon.

Po tej wypowiedzi, Jonathon nie mógł zrozumieć, czemu Randy rzucił się na tył łóżka i leżał tam na plecach pękając ze śmiechu.






Tekst: Jonathan     Rysunki: Niklas Edlund     Tłum.: A.V.     Tytuł oryg.: "The Great Pie-Eating-Contest"