PROGRESS PARK

Przypuszczam, że to wszystko się zaczęło, kiedy miałem jedenaście lat, podczas wakacji, które spędzałem w domu mojego wujka i ciotki w Paramount w Kalifornii.

Było upalne, letnie popołudnie i przeniosłem się na frontową werandę w celu zaczerpnięcia powietrza. Siedząc na stopniach, zacząłem kreślić strategię następnej gry mojej drużyny. Nasz sąsiedzki zespół baseballowy zwyciężał wszystkich przeciwników, nawet małe, oficjalne składy ligowe, w trzech krajach... i nigdy nie mieliśmy dorosłego trenera! Ja byłem tym kolesiem, który planował taktykę, dzięki której wygrywaliśmy większość naszych meczy i powoli stawałem się lokalną legendą w wieku jedenastu lat.

Niemniej dzisiaj nie potrafiłem się skupić z powodu dwunastoletniego dzieciaka, który przechodził przez trawnik obok domu mojej ciotki i wujka.

Miał na sobie parę obciętych przy kolanach jeansów i nic ponadto. Był bosy, ze złotą opalenizną i jedwabną skórą. Jego smukłe, chłopięce ciało wskazywało o sile szerokością młodych, kwadratowych pleców, dobrze rozwiniętymi mięśniami łydek i ud, płaskim brzuchu i wąskimi biodrami. Jego włosy miały barwę niczym krucze skrzydła, zaś oczy, widoczne pod niezwykle grubymi, czarnymi brwiami, były koloru brązowego. Wyglądał jak latynoski anioł.

- Cześć - powiedział chłopiec uśmiechając się.

- Cześć - odpowiedziałem, nie mogąc oprzeć się jego zaraźliwemu uśmiechowi. - Kim jesteś?

- Sergio Vasquez - odpowiedział chłopiec, ściągając stanowczo swoje ciemne, pięknie wyryte brwi. - A ty?

- Tyrell Johnson - udzieliłem odpowiedzi. Byłem zaskoczony, że ten dzieciak zna angielski. Większość nowoprzybyłych Latynosów na tym terenie pochodziła zza południowej granicy. - To dom mojej ciotki i wuja.

Wielu z tych nielegalnych imigrantów, którzy przybyli do naszej dzielnicy miasta przeważnie miała coś w sobie z Afroamerykanów. Pomimo tego, nie dochodziło do zbyt wielu tarć między imigrantami a naszą społecznością. Mój wujek, który jest członkiem rady miasta, podjął odpowiednie kroki, aby wszystkie dzieci z sąsiedztwa były zaszczepione, niezależnie od legalności ich pobytu w mieście.

- Cóż, pan Johnson zatrudnił mnie tego ranka - powiedział Sergio Vasquez. Zatem był on ogrodnikiem wujka Amosa. Starszy brat mojego ojca nie wynajął prawdziwej ekipy, tak jak to zamierzał zrobić wczoraj. Zamiast tego wybrał naprawdę potrzebującego chłopaka, który MÓGŁ wcisnąć mu kit, że jest bardzo młodym profesjonalistą... mając wtedy na sobie buty. Czy ten dzieciak nie był trochę lekkomyślny, kosząc trawę na bosaka?

To jest dokładnie to, co on robił! Trochę bałem się, że ten chłopak straci palce u nogi w brzeszczocie kosiarki, więc przestałem go obserwować i wróciłem do wnętrza domu. Tam mogłem skończyć planowanie strategii mojej drużyny bez bycia rozpraszanym przez... właśnie, przez co? Przez dźwięk kosiarki, której używał Sergio Vasquez? Hałasy nigdy mi nie przeszkadzały... Możliwe, że spodziewałem się burzy z piorunami. Nie, wygonił mnie stamtąd żar z nieba. Tak, to było to.

Na zewnątrz gorąco naprawdę dawało się we znaki. Było tam całkiem ciepło i podczas tego krótkiego czasu, kiedy to siedziałem na OCIENIONYM ganku, musiałem kilkakrotnie sięgać ręką i ocierać pot z moich oczu. Raz byłem z powrotem w domu i przygotowywałem różne składniki potrzebne do zrobienia kanapki z salami na kuchennym blacie. Widziałem ciotkę Ettę, która wyszła wcześniej odwiedzić starą przyjaciółkę ze szkoły średniej, przygotowując dzban herbaty na zimno i stawiając go na zlewie przy okiennym parapecie. Gdy w tym samym czasie skończyłem przygotowywać kanapkę i obmyślałem strategię mojej drużyny, zauważyłem, że żar na zewnątrz stawał się coraz bardziej nieznośny... Zdawał się palić nawet to, co było w cieniu. Wyszedłem przez tylne drzwi, decydując się udać do Progress Parku, żeby zażyć kąpieli się w publicznym basenie. Ściągając koszulkę, wyszedłem na dwór i obrałem drogę dookoła domu.

To co wkrótce zobaczyłem, było niezwykle interesujące.

Sergio Vasquez, ten chłopiec, którego mój wuj najął jako ogrodnika, stał na zewnątrz domu w pobliżu otwartego okna kuchennego. Najwyraźniej znajdował się tam przez jakiś czas, rzucając nerwowo okiem i przestępując z jednej bosej nogi na drugą. Prawdopodobnie wyciągnął obie swoje zwinne ręce i ukradkowo, z łatwością przesunął szklany kufel herbaty na zimno, który moja ciotka umieściła na parapecie tego ranka. Po wzięciu kilku zdrowych łyków, spojrzał chyłkiem wokół, aby sprawdzić, czy nikt go nie przyuważył.

Jego brązowe oczy zrobiły się ogromne, kiedy spostrzegł, że go obserwowałem. Zrozumiawszy, że został przeze mnie przyuważony, uśmiechnął się szeroko i wyciągnął dzban herbaty w moją stronę.

Myślałem, że oszaleję... Chciałem nawet uderzyć tego małego złodzieja. Ale nie oszalałem, chociaż pomyślałem o kilku dziwniejszych napojach, które mogły się znajdować w dzbanku i nie były one zbyt przyjemne. Nie miałem zielonego pojęcia, jak to możliwe, że nie wpadłem w furię. I NAPRAWDĘ nie mogłem zrozumieć, dlaczego uśmiech Sergia Vasqueza przyprawił mnie o przyspieszone bicie serca.

Byłem zmieszany, więc... Obróciłem się i wyszedłem prędko. Mogłem przejść blisko domu, ale nie chciałem, żeby Sergio pomyślał, że idę donieść o tym mojemu wujowi. Udałem się więc w kierunku Progress Parku, w poprzek drogi. Usiadłem w parku i próbowałem zrozumieć, dlaczego czuję w całym ciele mrowienie. Zdecydowałem się zapomieć o tym wszystkim, jak się poczułem... Nie wiedziałem dokładnie DLACZEGO tak istotne było o tym nie pamiętać, ale zdawałem sobie sprawę, że leży to w moim najlepszym interesie.

Po chwili przesiedzianej w parku zdecydowałem się wrócić do domu. Nie przebyłem nawet trzydziestu stóp odległości, gdy wtem...

Usłyszałem, że ten dzieciak wymawia moje imię... Na moment zamarłem w bezruchu, kompletnie przestraszony. Skierowałem swoje kroki w stronę dźwięku. Część mnie, która nie chciała konfrontacji z Sergiem, sprawiła, że żołądek podszedł mi pod gardło. Druga część jednak pragnęła popatrzeć na tego pięknego dzieciaka.

Był tam! Klęczał powyżej klombu mojej ciotki i pielił chwasty. Przebrnąłem do niego, a mój umysł snuł najróżniejsze scenariusze. Ale Sergio się nie uśmiechał... W rzeczywistości wyglądał na równie mocno przestraszonego, co ja.

- Nie masz chyba zamiaru powiedzieć ciotce lub wujowi, o tym, że się napiłem z...

- Nie, nie mam zamiaru. Wiem, jak ciepło jest na dworze - odpowiedziałem pospiesznie.

- Dziękuję ci - rzekł Sergio z takim wdziękiem, że podziwiałem go nawet pomimo jego jedenastu lat. - Naprawdę potrzebuję tej pracy...

Opowiedział mi dlaczego jego matka i brat byli po drugiej stronie granicy w Meksyku. On i jego rodzina chcieli zapłacić Amerykaninowi, żeby przetransportował ich przez granicę nielegalnie, ale wyglądało na to, że ta osoba domagała się zapłaty z góry. Kompromis jednak został osiągnięty. Ten przekupny Amerykanin przetransportował Sergia i, po zapłaceniu przez dwunastoletniego Latynosa wystarczającej kwoty za pełen transport, miał powrócić i zrobić to samo dla matki i jego małego brata.

Powiedział mi, że on i jego rodzina pochodzą z obskurnego regionu w Ocampo Mexico i nie mają w Stanach żadnej rodziny, o której by wiedzieli.

- U kogo w takim razie się zatrzymałeś? - zapytałem.

Podczas gdy opowiadał mi o tym, jak to spał w opuszczonych budynkach, moja ciotka zatrzymała się na drodze dojazdowej i zarządziła, aby Sergio wrócił do pracy. Zrozumcie, że ciotka Etta nie była tak miła jak wuj Amos. W rzeczywistości była całkiem drobnomieszczańska.

- Nie wiem, dlaczego Amos cię zatrudnił! - obwieściła ze złością. - Za każdym razem, kiedy cię widzę, akurat nie pracujesz!

- Ja nie zawsze przerywam pracy - zaprotestował Sergio, używając łamanej angielszczyzny i ciężkiego akcentu, którego nigdy wcześniej nie słyszałem.

- Ja nie zawsze przerywam pracę - zakpiła moja ciotka. - Jeśli zamierzasz zostać w tym kraju, przynajmniej naucz się mówić poprawnie po angielsku!

Sergio spojrzał na nią obojętnie.

Zdałem sobie sprawę, że ten chłopak w obecności mojej ciotki stwarzał pozory większego ignoranta, niż był w rzeczywistości. I rozumiałem to. Mój dziadek powiedział mi któregoś razu, zagłębiając się w opowieściach o Ameryce Południowej, gdzie się wychowywał, że czarni mężczyźni zdobywali większość sekretów i użytecznych informacji, kiedy udawali mniej inteligentnych, niż byli naprawdę. Jeśli szefowie uważali cię za półgłówka, nigdy ciebie nie pilnowali.

Ale Sergio ujawnił mi pełnię swojej inteligencji. Dlaczego to zrobił? Jedyna myśl, która mi przyszła do głowy, była głupia: Sergio mi zaufał. Wiedział, że nie musi udawać w mojej obecności, ponieważ nie uczynię niczego, co mogłoby go wplątać w kłopoty.

- Cóż zatem, zamierzasz wrócić do pracy czy nie? - ciotka Etta zapytała chłopaka.

- Muszę się wysiusiać - odpowiedział Sergio, zacisnąwszy razem nogi i zmieniwszy wyraz twarzy.

Ciotka Etta westchnęła do niebios, spojrzała na dół na dzieciaka i rzekła:

- No, idź zatem!

Sergio natychmiast odbiegł, trzymając ręce na kroczu podczas biegu.

- Mam nadzieję, że chłopiec pamięta, aby spuścić po sobie wodę i umyć ręce, kiedy skończy? - powiedziała do mnie ciotka rozdrażnionym tonem.

Z ledwością jej wysłuchałem. Rzuciłem okiem na okrutnie gorące niebo i szybko odwróciłem wzrok. Musiałem trzymać swoje oczy zamknięte przed oślepiającym blaskiem. Gdybym nie był czarny, jestem pewien, że spiekłbym się na raka nawet po krótkiej chwili spędzonej na słońcu.

Gdy wytarłem pot z mojego czoła, Sergio Vasquez powrócił, z trudem doszedłszy z powodu okropnego żaru. Obserwowałem, jak szedł w spiekocie słońca. Dzieciak wyglądał na całego okrytego płomieniami. Nie było go tylko przez minutę.

- Myślałam, że poszedłeś się wysiusiać? - moja ciotka powiedziała rozjątrzonym tonem, z rękoma na biodrach.

- Zrobiłem - odpowiedział dwunastoletni Latynos, wskazując na wiąz na dalekim końcu trawnika. - Tam na prawo.

Moja ciotka spojrzała nieprzyjemnie i poleciła Sergiowi zrobić porządek z nawozem na grządkach... Mi zaś wrócić do domu i wysprzątać sypialnię dla gości, w której mieszkałem przez lato. Zrobiłem to więc, choć od czasu do czasu zerkałem przez okno na dwunastoletniego Latynosa.

Było czysto, kiedy spocony Sergio został już dość mocno spieczony przez słońce, żar osłabił jego siły, teraz zaś polecono mu, by zajął się nawożeniem roślin na grządkach. Zdawało się, że upał podwoił się jeszcze i widziałem, jak bardzo chłopak był już wymęczony. Dostał zadyszki i zmęczony trącał ziemię bosymi stopami, sekretnie obrzucając bezczelnym spojrzeniem ciotkę Ettę, kiedy ona i wuj Amos odeszli deptakiem.

A gdy jakieś dziesięć minut później spojrzałem ponownie, zobaczyłem jak Sergio upada. Brązowe oczy chłopca momentalnie odzwierciedliły to, jak się czuł. Były one szeroko otwarte i całe białe, a źrenice zaszły poza powieki. Następnie padł jak marionetka, której obcięto sznurek.

Niezwłocznie wybiegłem z domu, chcąc mu pomóc. Wyszedłem do niego na podwórze i po prostu patrzyłem się na nieprzytomny, brudny od potu tobołek, którym był Sergio Vasquez. Studiowałem jego twarz w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak powracania do świadomości. Nie dostrzegłem żadnych.

Puściłem się biegiem w dół przez trawę, gnany paniką, chwytając zemdlałe dziecko pod ramionami i ciągnąc przez podwórze w stronę odległych tylnych drzwi domu. Był cięższy, niż możesz to sobie wyobrazić! I choć Sergio miał podobną szerokość w barach, co ja, jego bezwładna waga zdawała się dwukrotnie cięższa. Z trudem łapałem oddech i ocierałem pot, którym moje czoło było zroszone z powodu spiekoty, ale udało mi się dowlec go do ganka na tyłach domu.

Gdy już przeniosłem go przez drzwi, zorientowałem się, że może mi być łatwiej go przynieść, ciągnąc za stopy. Tak więc uniosłem gładkie kostki u nóg Sergia i przytaszczyłem go do mojej sypialni. Bardzo dobrze, że mój gościnny pokój znajdował się na pierwszym piętrze. W dalszym ciągu nie wiem jak udało mi się ostatecznie przywlec jego zwiotczałe ciało na łóżko, ale dokonałem tego. Znów sprawdziłem, czy z jego twarzy nie da się odczytać oznak powrotu do świadomości. Sprawdziłem odruchowo jego puls, bo wydawało mi się, że powinienem to zrobić.

Poluźniłem spodnie Sergia w pasie i rozpiąłem rozporek. Następnie cal po calu przyjrzałem się jego masywnym biodrom, udom i samym nogom. Dwunastolatek jęknął i położył swoją przepoconą głowę na mojej poduszce, ale nie otworzył oczu. Rozebrałem go do jego obdartych majtek. Po opalonej na złoto skórze ciurkiem płynął pot, a rozwijające się, dziecięce ciało połyskiwało.

Nie wiedziałem, co mam zrobić w następnej kolejności. Ciotka Etta i wuj Amos byli na deptaku. Pomyślałem, żeby może udać się po pomoc do jednego z sąsiadów, ale szybko ta myśl wyleciała mi z głowy. Gdybym powiedział o tym sąsiadom, zadzwoniliby po karetkę albo zabrali Sergia do szpitala. I w momencie sprawdzania tożsamości chłopca wyszłoby na jaw, że jest nielegalnym imigrantem i zostałby odesłany z powrotem za granicę.

Ale co jeszcze mogłem zrobić?

Zdecydowałem się na to spontanicznie. Udałem się więc do łazienki i napełniłem balię wodą. Wróciłem z wiadrem i ubraniem do sypialni. Wytarłem Sergia na mokro od głowy po palce u nóg, z nadzieją że robię dobrze. Dwunastolatek kilkukrotnie poruszył nerwowo głową i zapadł w ciężki sen.

Kiedy się uspokoił, zaciekawiło mnie, czy prowizoryczna kąpiel dzieciaka rzeczywiście mu pomogła czy tylko było to moje pobożne życzenie.

W słonecznym promieniu, wpadającym przez okno, widziałem jak klatka piersiowa Sergia równomiernie wznosi się i opada. Podczas snu wyglądał na mniej niż dwanaście lat, ze swoimi rozczochranymi, kruczoczarnymi włosami przesłaniającymi spocone czoło. Jego usta były delikatne, a senna twarz miała błagalny wyraz... Dokładnie jak małe dziecko, które zgubiło drogę. Siedziałem na brzegu łóżka i czekałem na powrót wuja i ciotki. Chciałem, aby dowiedzieli się, co się stało.

Miałem nadzieję, że zareagują na to we właściwy sposób.

*  *  *

W pokoju panowała cisza, kiedy wujostwo wróciło do domu... Przedłużająca się cisza wewnątrz sypialni, gdzie Sergio odpoczywał, z wujem Amosem wpatrującym się z litością na nieprzytomnego dwunastolatka, i ciotką Ettą stojącą w pobliżu toalety, z założonymi rękoma i wykrzywioną twarzą z przykrym spojrzeniem. Opowiedziałem im o tym, jak Sergio mieszkał w zniszczonym budynku Jerry's Barbecue na Long Beach Boulevard, ponieważ nie miał krewnych po tej stronie granicy, u których mógłby mieszkać. Ciężko było mojemu wujowi i ciotce uwierzyć w to, ale wiedzieli, że nie jestem kłamcą. Co zamierzają zrobić z tym chorym, dwunastoletnim Latynosem? Czekałem na werdykt.

I ostatecznie odpowiedź nadeszła... Odpowiedź, która przywiodła na moją twarz uśmiech i pozwoliła mi zwolnić oddech, który powstrzymywałem z nerwów: nie zamierzają wysłać Sergia do szpitala lub władz. Pielęgniarka pomoże mu wrócić do zdrowia i pozwolą mu zamieszkać z nimi do momentu, kiedy znów stanie na nogi.

Byłem uradowany, uspokojony i niezmiernie zdziwiony.

Jedynie w naprawdę desperackich okolicznościach, w moim wuju i ciotce wyzwalało się na tyle pokładów dobroci, by ochronić i zaopiekować się kimś... nawet obcym. Za pierwszym razem zdziwiłem się jak taki miły i uprzejmy facet jak mój wujek mógł ożenić się z często srogą, nie uśmiechającą się ciotką Ettą. I widziałem, że moja ciotka (pomijając fakt, że nigdy nie wykazała się czułością, lub choćby tolerancją dla obcych lub nielegalnie osiedlonych Latynosów) nie mogła pogodzić się z myślą, że chore dziecko spałoby w zdezelowanej kamienicy... Całkiem same... W godnym pożałowania stanie. Okazało się, że w tym wszystkim miała serce.

Sergio przebudził się na krótką chwilę, kiedy wujek Amos otulał go. Dwunastolatek usiadł na łóżku z zaskoczeniem wyrytym na jego młodej twarzy. Ostrożnymi dłońmi wujek przekonał chłopca, by położył się z powrotem. Dzieciak spróbował coś powiedzieć, ale był zbyt zamroczony. Wrażliwość na obcych była dla niego czymś nowym. Posłusznie położył się i zasnął zanim wuj Amos ułożył koc wygodniej pod jego plecami.

Po chwili, gdy ciotka Etta i wuj Amos skończyli planować, co zrobią z dzieckiem, była już prawie pora, kiedy zwykle udawałem się spać.

Sergio i ja mieliśmy dzielić przestrzeń na sporych rozmiarów materacu... Na szczęście było więcej niż wystarczająco dużo miejsca dla nas obu. Kiedy przebrałem się w piżamę, wróciłem do łóżka, na którym chłopak rozwalił się na całego i zrzucił prześcieradło.

Moje serce praktycznie się zatrzymało.

Nagle powrócił powód, dla którego zmieszałem się z racji Sergia. Byłem zainteresowany dobrze rozwiniętym ciałem dziecka, zanim odczułem zmieszanie, które wypełniło mój umysł. Teraz to powróciło.

Ostatnim razem byłem oszołomiony twarzą chłopca, ale tym razem zainteresowało mnie jego ciało. Miał na sobie wyłącznie obdarte slipki, a jego gładka, dziecięca klatka piersiowa była odsłonięta. Przybliżyłem się do niego i przyjrzałem jego ramionom, silnym rękom, błyszczącym nogom i pięknym stopom. Ponieważ był dzieckiem, które zawsze chodziło boso, miał delikatne podeszwy i dobrze zadbane, o miłych kształtach palce. Szerokość stóp świadczyła o tym, że nigdy nie musiał dbać o noszenie butów.

Wszedłem na łóżko i położyłem się koło niego. Wdychałem niedojrzały, piżmowy zapach Sergia... Cierpki zapach świeżego potu bezwładnego ciała chłopca. Przysunąłem się i wtem twarz śpiącego Sergia znalazła się tylko dwa cale od moich oczu; wciąż jego organizm był wyziębiony, ale czułem dreszczyk przyjemnego ciepła dochodzący z naprzeciwka mnie.

Nigdy nie byłem tak blisko jakiegokolwiek chłopca, ani KOGOKOLWIEK innego. Pewnie, że nikt nie był tak piękny jak on! Nie mogłem pomóc sobie. Pochyliłem się ku przodowi i delikatnie pocałowałem śpiącego chłopca w czoło. Ucałowałem czubek jego nosa. Następnie obdarzyłem pocałunkiem każdą z jego zamkniętych powiek. Wiedziałem, że straciłem kontrolę. Obróciłem się więc do góry nogami, tak że moja głowa była tam, gdzie stopy Sergia.

Ale to nie pomogło.

Zatrzymałem się tam i po raz kolejny zacząłem myśleć, że stopy dziecka są przepiękne. Jego o wspaniałych kształtach palce, gładkie podeszwy i pięty... Wszystkie perfekcyjne! Zbliżyłem się bezpośrednio do jego stóp i delikatnie całowałem każdy z jego palców. Później całe stopy. Zatrzymałem się i zmieniłem moją pozycję, tak że obaj, ja i śpiący dwunastoletni Latynos, leżeliśmy w tej samej pozycji. Łagodnie głaskałem jego kruczoczarne włosy, dopóki nie zacząłem być senny. Przytuliłem się do niego.

Zasnąłem, czując zapach jego przesiągniętych potem czarnych włosów, zmieszany z wonią trawy, którą wcześniej kosił... Czystej trawy, po której wlokłem jego omdlałe ciało.

*  *  *

Rankiem, leżałem wpatrzony w sufit. Byłem prawie sparaliżowany z szoku, ponieważ Sergio, wciąż śpiący, przytulił się do mojego lewego ramienia, swoje zaś nogi przełożył przez moje ciało.

Zdecydowałem sie wyplątać i usiąść na brzegu łóżka. Wciąż nie rozumiałem dlaczego czułem się tak jak wcześniej... I kompletnie nie martwiłem się, aby to zrozumieć. Wiedziałem, że Sergio Vasquez, poza wywołaniem u mnie niejakiego zakłopotania, powodował także, że czułem się dobrze.

Spojrzałem z góry na dwunastoletniego Latynosa. Wciąż wydawał dźwięki takie, jak we śnie, jego czarne włosy spoczywały na poduszce, zamknięte powieki znajdowały się w niewinnej drzemce i szturchał mnie kantem swoich bosych stóp. Wyszedłem temu naprzeciw i połaskotałem go w podeszwę stopy, i oglądałem jego nogi, kiwające się przez chwilę niczym ogon szczeniaka. Pogilgałem ponownie jego rozkoszne palce u nóg, gdy wtem chłopiec energicznie odsunął ode mnie stopy i podskoczył na łóżku.

- Co... Gdzie ja jestem? - wykrzyknął Sergio. Spojrzał na siebie i zorientował się, że jest teraz ubrany jedynie w swoją potarganą bieliznę. Następnie, bardzo szybko, jego opalona na złoto twarz stała się czerwona, a ręce zaczęły poruszać spazmatycznie. - Ja... Tyrell? Jak się tu... - Tak samo szybko jak zmieniła się na czerwono, teraz przybrała kolor popielatoszary. Przesunąłem się ku niemu, kiedy zaczął chwiać się na nogach.

Gdy już pomogłem mu usiąść na łóżku, wyjaśniłem wszystko, co się z nim stało. Również to, jak wuj Amos i ciotka Etta zgodzili się, aby pozostał z nami.

- Mogę tu zostać? - chłopak zdawał się zupełnie nie móc w tym połapać. - Ale twoje wujostwo przecież mnie wcześniej nie znało.

Nie pytajcie się mnie dlaczego, ale zacząłem go szybko zapewniać, że nie jestem tym, który go tutaj nie chce. - Nie ma sprawy, nie znasz ich obu... My jesteśmy w porządku. Ponadto u nas, Johnsonów, szybko wczuwa się w tę rodzinną atmosferę.

Sergio spojrzał znów na siebie i speszył się... Był tak samo zakłopotany jak przed chwilą. Nie dlatego, że miał na sobie tylko slipki, ale dlatego że był trochę ubrudzony, mimo moich starań przemycia go dla obniżenia temperatury, wtedy gdy zemdlał. Jak widzicie, spanie w ruderach rzeczywiście mogło ubrudzić dzieciaka.

- Hej, chcesz pierwszy wziąć prysznic? - zapytałem go. - Będziesz miał więcej ciepłej wody, jeśli udasz się przede mną.

Sergio spojrzał na mnie bezmyślnie i tym razem mogłem powiedzieć, że udawał. Był rzeczywiście zmieszany. Pozwoliłem mu więc skorzystać pierwszemu z łazienki, pokazałem przysznic i wyjaśniłem, jak on działa. Uśmiechnął się szeroko i zdawał się absolutnie urzeczony tym urządzeniem, które dla mnie było czymś zwykłym.

Następnie, nie sprawiając wrażenia choćby półprzytomnego, ściągnął swoją bieliznę i wszedł pod przysznic. Z trudem złapałem powietrze i prawie się zatoczyłem z wrażenia, że Sergio stoi przede mną nagi. Nie wydawał się martwić tym, że widzę go nieubranego. Zgadywałem, że tam, skąd on przybywa, jest to normalne rozbierać się przy innych... W obecności rodziny czy przyjaciół.

Starałem się tak zachowywać, jakbym nie widział jego gładkiej, pięknej skóry i podałem mu mydło i ręcznik. Ciągle byłem coraz bardziej oszołomiony, gdy oglądałem chłopaka niezdarnie próbującego natrzeć się mydłem. Do tego nie zamknął drzwi do łazienki... Po prostu stał pod natryskiem, usiłując się wymyć i rozlewając wszędzie wodę. Pryskał nią również w moją stronę, niby niechcący, śmiejąc się i szczerząc zęby.

Ale kiedy Sergio zaczynał się kołysać i prawie tracić równowagę, byłem zadowolony, że drzwi od łazienki są otwarte. Zdawałem sobie sprawę, że wciąż był słaby i nie odzyskał wszystkich sił wywołanych udarem, który wczoraj go powalił. Zdecydowałem się więc, że gdy tylko będzie szedł pod prysznic, ja udam się tam z nim i przypilnuję, żeby się nie potknął i nie rozbił głowy.

- Ja lepiej p... po... - zacząłem się jąkać - ...pomogę ci. - Tak więc, z drżącymi rękoma, zdjąłem swoją piżamę.

Sergio spojrzał na mnie i choć było całkiem ciepło, poczułem gęsią skórkę.

Podczas gdy w mojej głowie wirowało, przygotowałem się, aby wejść pod prysznic. Sergio zdawał się nie spostrzec tego, że kiedy on cieszył się z powodu ciepłej wody, moje serce biło z niewiarygodną prędkością.

Niezależnie od pędzącego na złamanie karku serca, zebrałem całą swoją odwagę. Wszedłem pod strumień wody z Sergiem i zamknąłem drzwi od kabiny prysznicowej.

*  *  *

Gdy już Sergio i ja wyszliśmy spod prysznica, a pół godziny później udaliśmy się do publicznego basenu Progress Park. Weszliśmy do wody, śmiejąc się razem głupkowato, podbijaliśmy tam i z powrotem piłkę oraz przeprowadziliśmy zawody w nurkowaniu - bryzgając wodą niczym dwa małe brzdące w kąpieli.

Sergio i ja, siedząc z nogami zanurzonymi w wodzie, rozpoczęliśmy dyskusję jak zdobyć wystarczającą ilość pieniędzy dla tajemniczego "Amerykanina", aby przetransportował jego matkę i małego brata przez granicę. Spotkaliśmy też mojego dobrego przyjaciela Damona Davisa, jedenastolatka z dredami, który mieszkał na tej samej ulicy, co ja. Wspólnie, jak się okazało, mieliśmy krewnych, którzy należeli do ulicznego gangu zwanego Hoover Street Crips, i obaj rozważaliżmy możliwość poproszenia dziewiętnastoletniego G-Doga, "gangstera" Crip o wysokim statusie, o pożyczenie Sergiowi pieniądze, upewniwszy go, że dwunastoletni Latynos zwróci je z nawiązką.

- Czy będzie chciał mi pożyczyć, skoro jestem Meksykaninem i nie mam nic wspólnego z gangiem Crips? - zapytał Sergio.

Damon wzruszył ramionami i skoczył do wody. Wynurzywszy się powiedział:

- Nie zaszkodzi spróbować.

Nie zgodziłem się z nim. To MOŻE zaszkodzić chłopcu. G-Dog był uprzejmy w stosunku do mnie i Damona, ponieważ każdy z nas miał krewnych należących do jego bandyckiej paczki. Ale nie miałem pewności, jak zareagowałby na takiego obcego, jak Sergio, lub co mógłby z nim zrobić. Ja i Latynos zdecydowaliśmy, że skorzystamy z rady dopiero w ostateczności.

*  *  *

Następnego dnia Sergio przyłączył się do naszej sąsiedzkiej drużyny baseballowej... Cztery minuty przed rozpoczęciem gry!

Nasz zespół z Paramount wystąpił przeciw zorganizowanej lidze podmiejskiej z Lakewood. I rozgromiliśmy ich! Na końcu naszej drugiej, dziewięciorundowej gry, drużyna wygrywała 19-8 i 20-6. Zaczęliśmy trzecią rozgrywkę. Sergio, który serwował jako łapacz i rzucający z różnym czasem, przeszedł przez pole jak dziki mężczyzna, wzbijając pył swoimi bosymi stopami.

Tak, on grał na bosaka! Zatrzymałem go i zapytałem się o to, ale powiedział mi, że gra lepiej bez butów. Podczas trzeciego seta pierwszej gry, przekonałem go, żeby ubrał trampki Jamaala Richardsona - który nie grał z powodu astmy. I podczas tego seta, Sergio nie złapał nawet jednej piłki. W końcu zauważyłem, że to przez buty stawia ciękie kroki, ale na boso poruszał się jak wiatr.

Wygraliśmy końcową grę 17-4.

Zaraz jak wróciliśmy do domu, wuj Amos poinformował Sergia, że może zarobić sporo forsy, jeśli umyje jego Lexusa. Sergio zgodził się, choć ja mogłem powiedzieć chłopcu, żeby tego nie robił. Przesadził z wysiłkiem, aby wywrzeć wrażenie na kumplach z drużyny baseballowej i był totalnie przemęczony. Nie chciał przepuścić okazji zarobienia trochę pieniędzy, aby sprowadzić matkę i brata, więc zgodził się. Zdecydowałem, że jeśli skrajnie wyczerpany dwunastolatek znów by mdlał, myjąc samochód, ja udam mu się z pomocą.

Kiedy ściągnęliśmy szorty, zabraliśmy kilka wiader, napełniliśmy wodą z mydłem i polerowaliśmy samochód szmatą. Skończyliśmy robotę z samochodem, rozchlapaliśmy przy okazji mnóstwo mydlanej wody dokoła i mieliśmy niezły ubaw z gumowym wężem. Zwróciłem uwagę na miejsca, które ominęliśmy na karoserii samochodu. Po chwili pojazd wręcz błyszczał.

Kiedy już skończyliśmy pracę, Sergio i ja mieliśmy zmienić nasze mokre kąpielówki. Ale zamiast tego, udaliśmy się do mojego pokoju i rozsiedliśmy na łóżku.

- Jestem cały obolały, a ty? - powiedział Sergio.

- Masz ochotę na Icy Hot? - zapytałem.

- Co to jest?

- Żel zmniejszający ból, który relaksuje ciało i obolałe mięśnie - odpowiedziałem, zeskakując z łóżka i znajdując tubkę ze wspomnianym produktem.

- Tak... Mogę użyć czegoś takiego - rzekł z łobuzerskim przebłyskiem w swoich popielatoszarych oczach.

- Cóż... Muszę to w ciebie wetrzeć, aby zadziałało.

Sergio odpowiedział na to szerokim uśmiechem:

- Jestem gotowy.

- Dobra... Gdzie cię boli?

- Widzisz tył mojego prawego kolana? - zapytał mnie dwunastoletni Latynos.

- Tak - powiedziałem.

- To jedyne miejsce, które mnie NIE boli.

Podczas gdy Sergio leżał na łóżku brzuchem do dołu, siadłem okrakiem na jego biodrach i wycisnąłem mu Icy Hot na grzbiet. Powolnymi, energicznymi ruchami roztarłem żel na plecach, a swoimi dłońmi rozcierałem i ugniatałem ciało od talii aż po młode plecy chłopca, pracując nad jego napiętymi, rozwijającymi się mięśniami, dopóki ich nie rozmiękczyłem.

Przesunąłem się na przód łóżka i zacząłem masaż lewej stopy, ostrożnie zaczynając od dużego palca i ugniatając mocno podbicie stopy, następnie przechodząc do nóg silnymi uderzeniami. Skończyłem na jego pachwinach i zacząłem ugniatać prawą stopę.

Sergio westchnął, kiedy moje ręce magicznie uśmierzały ból w biodrach i palcach. Nie minęło dużo czasu, aż natarte żelem ciało stało się wiotkie i rześkie. Kiedy zdałem sobie sprawę, że zasnął, ściągnąłem jego mokre kąpielówki, założyłem mu moją piżamę i położyłem do łóżka. Mój dotyk był delikatny i wprawny. Sergio nie obudził się do następnego ranka.

I po świcie, tak samo jak dnia wcześniejszego, przywitaliśmy nowy dzień przytuleni pod wysmarowanym kocem, cali tłuści od żelu.

*  *  *

Nazajutrz Sergio zdecydował, że rzeczywiście chce zapytać lidera gangu G-Doga, czy by mu nie pożyczył pieniędzy niezbędnych do przerzucenia matki i brata przez granicę.

Tak więc niepewnie ruszyliśmy w dół uliczki, jedenastoletni czarny chłopiec i dwunastoletni Latynos, i przeszliśmy do zaułka na końcu alei.

W końcu znaleźliśmy się przed domem. Kiedy Sergio i ja usiedliśmy na ceglanym murku, który otaczał tylne podwórze, zauważyłem na zieleńcu grupę młodych gangsterów, przeważnie tańczących do melodii hip-hopowej z ciężko brzmiącymi basami, dochodzącej z boom-boksa. Ale kilku z nich, włączając w to G-Doga, siedziało na krzesłach ogrodowych, żłopiąc z litrowych butelek mocne piwo malt-liquor.

Sergio i ja zeskoczyliśmy na dziedziniec i podeszliśmy do lidera gangu. Musieliśmy wyjaśnić kilku gangsterom, którzy chcieli to wiedzieć, dlaczego tu jesteśmy i czy przypadkiem nie mamy przy sobie broni. Powiedziałem im, że jestem pierwszym kuzynem zaprzyjaźnionego z nimi gangstera zwanego Crazybone.

- Wiem, kim jesteś - rzekł jeden z grubiańsko wyglądających facetów, z którymi rozmawialiśmy. Kiwnął głową w stronę Sergia. - Ale kim on jest?

- To mój kumpel, Sergio - powiedziałem. - Musi się o coś zapytać G-Doga.

Sergio skinął głową, nerwowo grzebiąc palcem bosej stopy w trawie.

Dwóch gangsterów spoglądało na niego. Wyższy z nich powiedział:

- Spadówa!

Sergio początkowo nie zrozumiał co to znaczy.

- Wyjazd stąd! - powtórzył gangster.

Sergio był jak z kamienia. W końcu chwyciłem jego ramię i rzekłem:

- To znaczy "odejdź". Lepiej będzie, jeśli wrócimy.

Ja i dzieciak chcieliśmy opuścić zieleniec, kiedy usłyszeliśmy, jak ktoś powiedział:

- Zatrzymajcie się!

Sergio i ja zawróciliśmy i odkryliśmy, że osobą, która do nas krzyknęła, był G-Dog we własnej osobie. Lider gangu zachęcił Sergia, aby podszedł tam, gdzie on siedział na krześle ogrodowym, niczym król na tronie.

- Może nas zainteresuje ten meksykański chłopak? - powiedział siedemnastoletni lider Hoover Street Crips. - Chcę usłyszeć co ma do powiedzenia.

Sergio i ja zamierzaliśmy podejść do G-Doga, ale jeden z gangsterów zatrzymał mnie i powiedział. - Nie, ty poczekasz na zewnątrz domu. Chcemy porozmawiać na osobności tylko z twoim kumplem.

Chciałem zaoponować. Nie uśmiechało mi się zostawić tam Sergia samego. Ale dwunastoletni Latynos skinął na mnie sugerując, że wszystko jest w porządku. Tak więc odszedłem z zieleńca i czekałem na Sergia pod podobną do sklepienia koroną wierzby po drugiej stronie ceglanego ogrodzenia.

Z drugiej strony muru mogłem słyszeć, jak spierali się na zieleńcu, ale nie byłem w stanie ZOBACZYĆ czegokolwiek. Do moich uszu dobiegał głośny, rozzłoszczony głos G-Doga, który przechodził we wściekłość. Słyszałem też głos Sergia. Był tak głośny jak G-Doga, ale zdawał się bardziej zdenerwowany. O co oni się sprzeczali?

- Przestań wykłucać się, Sergio - pomyślałem. - G-Dog to szaleniec, gotów odrzucić propozycję.

Drżałem, czekając po przeciwnej stronie muru. Siedziałem tam przez pełnych dziesięć minut, później zacząłem rozważać, czy wrócić do drzwi i zapytać, czy ktoś wie, dlaczego Sergio tak długo nie wraca. Ale nie mogłem tego zrobić. Byłem zbyt skamieniały, aby się ruszyć.

Do mojego punktu obserwacyjnego, na zieleńcu domostwa, zdawały się dochodzić głośne dźwięki. Dalej się kłócili? Mogłem słyszeć Sergia krzyczącego coś, ale nie byłem w stanie rozróżnić słów.

- Chodź tu, Sergio, przestań się kłócić! - prosiłem bezgłośnie. - Tylko zawróć i cho...

Usłyszałem okrzyk Sergia. Głośny, mrożący krew w żyłach wrzask, który prawie zatrzymał moje jedenastoletnie serce. Krzyk urwał się gwałtownie z głośnym hałasem. A później cisza.

Zimna, śmiertelna cisza.

- Sergio! - moje serce zamarzło w bryłę lodu. - Boże, Sergio! O Boże! O Boże!

Chciałem zajrzeć przez ceglany mur, aby zobaczyć co się stało. Ale nie mogłem tego zrobić. Wiedziałem już wszystko. Po prostu zacząłem przeraźliwie płakać i biec krzycząc do sąsiedztwa, w stronę Progress Parku. Biegłem dalej, zatrzymując się czasami aby złapać oddech... Często krzycząc z powodu wrażenia ognia w moich płucach. Biegłem i biegłem.

Udałem się do pustej części parku i usiadłem na jednej z huśtawek. Musiałem przesiedzieć tam całe godziny, zastygły w absolutnym nieszczęściu.

- Czy to jest to, czym jest miłość? - dziwiłem się w duchu. - Troszcząc się naprawdę o kogoś, kogo kochasz, a później czuć tak, jakbyś chciał umrzeć, ponieważ ta osoba odchodzi od ciebie? - I naprawdę chciałem wtedy umrzeć. Nigdy nie czułem się tak zraniony, pogmatwany i pełen boleści w moim życiu.

- Boże, proszę spraw, aby to nigdy się nie zdarzyło naprawdę - mówiłem szczerze. - Niech to wszystko będzie tylko snem. Pozwól mi obudzić się w łóżku z Sergiem leżącym koło mnie, tak jak tego ranka. Babcia zawsze zanosiła tobie nasze modlitwy, więc ja się teraz modlę, Panie... Proszę nie pozwól, by to się stało...

Ciągle wznosiłem myśli ku Bogu, kiedy usłyszałem hałas za mną i obróciłem się. To był Sergio, biegnący w moją stronę przez park.

- Tyrell! - krzyczał dwunastoletni Latynos. Kiedy już zbliżył się do mnie, zwarliśmy się w mocnym uścisku. Trzymając mnie, tańczył w kółko. - W końcu cię znalazłem!

Nie mogłem w to uwierzyć. Niezdolny do mowy, odwzajemniłem uścisk i podskakiwaliśmy jak idioci. W końcu przestaliśmy radośnie tańczyć walca i usiedliśmy na dwóch huśtawkach.

Wytarłem łzy z oczu i przyjrzałem się przyjacielowi.

- Co się stało z tobą, Serge? Myślałem, że tamci gangsterzy cię zabili!

- Zabili mnie? - Sergio był zaskoczony. - Dlaczego pomyślałeś o czymś takim?

Wyjaśniłem, jak słyszałem okropny, mrożący krew okrzyk. I śmiertelną ciszę, która później nastąpiła.

Sergio uderzył mnie czule w żebra.

- Mój biedny przyjacielu! Krzyczałem, ponieważ jeden z Cripsów wziął gorącą igłę i przypalił mnie nią.

Dwunastoletni Latynos rozpiął swój płaszcz i koszulę, odkrywając trzy litery wypalone na skórze jego piersi. Były to "HSC", skrót od Hoover Street Crips. Z trudem złapałem powietrze. Wypalony tatuaż nie wyglądał na zainfekowany, ale jego pojawienie się było odrażające.

- I uwierz mi - kontynuował Sergio, nakładając znów bluzę. - Ty też byś krzyczał, gdyby ktoś rył na twojej piersi czerwoną z gorąca igłą!

- Ale dlaczego oni to zrobili? - Byłem zaintrygowany. - Jeśli Cripsy kogoś nienawidzą, normalnie go zabijają.

- To był honor dla mnie. Widzisz, G-Dog chciał pożyczyć mi pieniądze, ale nie mógł. Powiedział, że jedyny sposób, dzięki któremu mógłby mi je pożyczyć, to gdybym był członkiem gangu. I zgadnij co? Zapytałem, czy mogę nim zostać! G-Dog i reszta zgodzili się! Więc teraz jestem członkiem Hoover Street Crips i z dumą noszę ich znak!

- Tak więc zrobili cię Cripem. Dlaczego nie wyszedłeś i nie powiedziałeś mi...

- Cóż - Sergio wyglądał na trochę zakłopotanego. - Kiedy zaczęli wypalać znak na mnie, byłem trochę słaby. G-Dog wysłał kilku z gangsterów, aby cię odnaleźli... Mieli ci powiedzieć, co się stało... Ale ty byłeś już daleko! Jak tylko ochłonąłem, udałem się, aby cię odszukać. Zgadłem, że będziesz tutaj w parku.

Znów się objęliśmy i poszliśmy do domu. Gdy opuściliśmy Progress Park, Sergio pokazał mi tak duży plik banknotów, że koń by się nimi zadławił. G-Dog pożyczył dwunastoletniemu Latynosowy więcej, niż było trzeba, aby zapewnić przetransportowanie matki dzieciaka i jego małego brata przez granicę!

Kiedy wróciliśmy do domu, ciotka Etta udzieliła nam reprymendy za opuszczenie domu w tak ciepły dzień bez nałożonego kremu do opalania. Rozebrała nas do pasa i wysmarowała słodko pachnącą miksturą po całym nagim ciele. Natarła nas olejkiem do opalania o zapachu pomarańczowo-kwiatowo-miodowym.

- To wszystko jest naturalne - powiedziała do nas. - Możecie choćby i jeść tę substancję... Nie ma tu żadnych nienaturalnych środków chemicznych.

Po tym jak byliśmy całkiem oblepieni tym świństwem, Sergio i ja udaliśmy się do Kmartu na Compton Boulevard. Obeszliśmy w ciągu kilku minut Progress Park znów rozmawiając i zastanawiając się... Stało się to naszym ulubionym zajęciem w tej scenerii huśtawek. Po kilku chwilach siedzieliśmy właśnie na huśtawkach w towarzyskiej ciszy, którą przerwał Sergio.

- Myślisz, że to prawda... Że możemy rzeczywiście zjeść tę maź, którą wysmarowała nas ciotka, jeśli mamy na to ochotę?

- Nie wiem. - Wzruszyłem ramionami. - Mam tylko nadzieję, że będę w stanie zmyć to świństwo z siebie. Moja skóra jest w końcu ciemniejsza, niż twoja... Po co nam krem do opalania? Zresztą, słońce nas kocha!

- Chcesz zmyć tę maź z siebie? - głos Sergia zadrżał nerwowo, jego palce trochę niezgrabnie zeskrobały odrobinę pomarańczowo-kwiatowo-miodowego kremu z mojego policzka i znalazły się w jego ustach. - Hmm... Smakuje prawie tak, jak zwykły miód.

Zatrząsłem się.

Dwunastoletni Latynos przekrzywił głowę w moją stronę i użył języka, aby niepewnie spróbować kombinacji mojego potu i balsamu o zapachu miodu z mojego karku. Było to na tyle nieoczekiwane, że prawie czułem, jak mój duch opuszcza ciało!

Trzymałem na wodzy swoje uczucia i mój język podążył do pasma kremu z policzka Sergia aż do czoła, zatrzymując się, aby polizać kroplę słodyczy, którą miał koło skroni. Próbowałem racjonalnie wyjaśnić nasze zachowanie. Może, jeśli spojrzałbym na tę sytuację jako testowanie teorii "jadalnego kremu do opalania" mojej ciotki, nie czułbym się jak dziwak.

W końcu zaprzestaliśmy smakowania olejku i udaliśmy się dalej do Kmartu na chwiejnych nogach.

Dzień nadal był zbyt gorący. Mieliśmy zamiar pójść na skróty przez ulicę, która skróciłyby naszą drogę w okropnej spiekocie o dwadzieścia minut. Ale kiedy skręciliśmy w róg na Alemedzie, przed naszymy oczami grupka dzieciaków tańczyła pod wodnym spryskiwaczem stworzonym z rozerwanego hydrantu.

Pod tym wodnym natryskiem, dzieciaki z sąsiedztwa biegały dokoła w swoich kąpielówkach, najmłodszy piszczał, ich lściące małe afroamerykańskie i latynoskie ciała były anielskie i chyże. Byli tam Murzyni, Hiszpanie i mieszkańcy Wysp Samoa, wszyscy przemieszani w tej nieoczekiwanej imprezie. Ich rodzice i starsze rodzeństwo obserwowali ich z oddali, łudząc się, że będą mogli wystawić na szwank swoją dojrzałość i "czaderskość", aby tylko przyłączyć się do dziecięcej zabawy z wodą.

Sergio i ja nie mieliśmy zahamowań, więc natychmiast zrzuciliśmy koszulki i przyłączyliśmy się do reszty dzieciaków pod spryskiwaczem... Rechocząc jak szaleni i dziko tańcząc na lśniącej, mokrej, czarnej ulicy.

To był dobry dzień dla mnie i Sergia. I jeden z wielu kolejnych.






Tekst: Orlando     Rysunki: Niklas Edlund     Tłumaczenie: Rafał     Tytuł oryginału: "Progress Park"